Od dłuższego czasu nosiłam się z mocnym postanowieniem uporządkowania swojej garderoby. Dotychczas określenie „mój styl” kojarzyć się mogło raczej z tytułem miesięcznika dla kobiet niż czymś bliskim mojej osobie. Codzienny styl dawnej Iwony zakwalifikowałabym pod hasłem „od sasa do lasa”. Jednak wydarzyło się coś, co totalnie zmieniło moje podejście do tematu…
Po pierwszym entuzjazmie dotyczącym szycia, postanowiłam (za namową męża) pójść o krok dalej i sprawdzić się w temacie projektowania. Wybierając na miejsce dalszej nauki szkołę artystyczną, chcąc nie chcąc wpadłam w środowisko, gdzie pokazanie się w totalnie niedogranym look-u byłoby nieprzyzwoitością. Zresztą, ja – perfekcjonistka, nie czułabym się dobrze wiedząc, że podeszłam do tematu po łebkach. Idąc za ciosem, zaczęłam coraz głębiej wchodzić w tematy stylów, typów urody, trendów i tak trafiłam na książkę Garance Dore „Love, Style, Life” oraz blog „ubierajsieklasycznie”.
1. Analiza kolorystyczna i typ urody
Zaczęłam od wykonania analizy kolorystycznej. A co za tym idzie dokonałam weryfikacji typu urody jaki reprezentuję. Doszłam ze zdziwieniem do wniosku, że jestem zgaszonym/stonowanym latem. Kolory, w których moja cera wydaje się być bardziej rozświetlona i świeża są przygaszone i chłodne w swojej barwie. Mogę od czasu do czasu założyć tunikę w odcieniu nasyconej brzoskwini ale przełamać ją powinnam kolorem z mojej palety barw. Okazuje się bowiem, że po wykonaniu analizy kolorystycznej nie musimy się sztywno trzymać zasad i mamy wiele możliwości manewru. Chodzi o to, by nauczyć się zestawiać ze sobą różne barwy. Cała filozofia polega na umiejętności rozpoznawania w czym wyglądamy korzystnie, przy jednoczesnym dostrzeganiu co nas rozmywa lub przytłacza.
2. Typ sylwetki i fasony ubrań
Mam szczęście być szczupła. Jednak moją bolączką jest brak wyraźnego wcięcia w talii oraz dosyć krótki korpus (za to długa szyja). Muszę więc uważać na to, co noszę. Jeśli chodzi o krój i detale ubrania, mogą one podkreślać walory lub zdeformować sylwetkę. Ja na przykład wyglądam niekorzystnie w dekolcie typu serek (dodatkowo wysmukla i tak dosyć długą szyję) oraz spódnicach o długości 7/8 (przy wzroście 162 wyglądam w nich jak niski pokraczny stwór). Świetnie za to czuję się w bluzkach z dekoltem w łódkę oraz w bluzkach i koszulach puszczonych luźno.
3. W czym najlepiej się czujemy, czyli poszukiwania stylu
Nie sztuką jest wpaść na szalony pomysł „chcę wyglądać stylowo, więc od dziś noszę wyłącznie granatowe sukienki i szpilki”, gdy w rzeczywistości po 20 minutach chodzenia na obcasach boli nas wszystko, od czubków palców po czubek głowy. Na początek warto zastanowić się czy lubimy chodzić w sukienkach, jak często je nosimy, czy mamy ich kilka w szafie czy może wisi tam jedna lub dwie sztuki na wielkie wyjścia. Może okazać się, że bardziej nam odpowiada stylistyka tzw. smart casual, gdzie zestawimy nasze ulubione jeansy z żakietem i balerinami. A potem ten sam żakiet czy ramoneskę możemy skomponować z elegancką sukienką lub spodniami w kant i butami na niezbyt wysokim obcasie.
Nie czując się w ubraniu wygodnie i swobodnie, będziemy wyglądać na przebrane.
Przy tym będziemy czuć się bardzo niekomfortowo i zrażać do siebie innych. Zaręczam, że nawet przypadkowy obserwator szybko wyczuje fałsz. A przecież chodzi nam o to, by wyglądać dobrze, ale jednocześnie naturalnie. Celem głównym jest, by dobrze się w naszej nowej-starej szacie czuć.
4. Czystki w szafie
Dla większości osób nie jest to przyjemne – etap „sprawdzam”. Przychodzi jednak taki moment, gdy musimy się zabrać za porządki w szafie. Należy wówczas przejrzeć całą swoją garderobę pod kątem kolorystyki, którą już mamy ustaloną (patrz pkt.2) oraz stylu, którego chcemy się trzymać. Chodzi tak naprawdę o to, by większość rzeczy do siebie pasowała. Zaoszczędzimy w ten sposób codziennie od kilku do kilkunastu minut, które dotychczas traciłyśmy na komponowanie stroju na dany dzień. Dodatkowo ujednolici nasz wizerunek i sprawi, że zaczniemy być przez otoczenie postrzegane jako spójne, zdecydowane, samodzielne i pewne siebie.
Nie ma dwóch takich samych gustów, więc wszystko zaczyna się od akceptacji siebie i wiary we własną wyjątkowość. Pamiętaj o tym!
Fot: moja szafa po i przed transformacją
5. Nowa jakość, czyli zakupy kontrolowane
Pierwszym podstawowym błędem po czystkach w szafie jest chęć jej ponownego zapełnienia. Najczęściej tłumaczymy to sobie faktem, że wyznaczenie nowej bazy kolorystycznej obliguje nas do zakupu ubrań w nowej kolorystyce czy nowym fasonie. Warto wówczas raz jeszcze spojrzeć na zawartość szafy i zadać sobie pytanie czy naprawdę potrzebujemy jeszcze granatowej marynarki i beżowego swetra oraz do czego będziemy je nosić. I czy w ogóle będziemy? Dobrze jest na tym etapie wyrobić w sobie nawyk notowania ile i na co wydajemy. Nawet niespecjalnie potrzebujemy do tego aplikacji czy komputera, wystarczy najprostszy notatnik w telefonie lub post-it w portfelu. Tam wpisujmy codzienne wydatki związane z urodą.
Często nie zwracamy uwagi na pojedyncze, z pozoru niewielkie kwoty. Ale podsumowując je w wydatki tygodniowe czy miesięczne zaczniemy dostrzegać różnicę w zasobności portfela nawet o kilkaset złotych miesięcznie.
Jednocześnie takie notowanie uczy kontrolować wydatki w innych sferach życia. Szczerze mówiąc, o wiele przyjemniej jest móc raz na pół roku kupić sobie jedną droższą wymarzoną rzecz czy wyjechać na weekend w piękne miejsce, niż kompulsywnie wyrzucać co tydzień z portfela (lub karty) kilkadziesiąt bądź kilkaset złotych.
No i byłoby dobrze, gdyby czystki w szafie nie okazały się czystkami na koncie!
Podsumowując: chodzi o to by nowy wygląd nie wymuszał nowych wielkich wydatków. A także byśmy dobrze i pewnie czuły się same ze sobą i dla siebie.